niedziela, 19 lutego 2023

Życie nie stoi w miejscu...

 Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, otulając go swoim gorącym uściskiem. Patrzyła, jak materia najpierw się rozżarza, a potem topnieje bez śladu, a płomyk, nie tracąc rezonu sięga coraz niżej – tam, gdzie ogarek stanowił jeszcze nienaruszoną całość.

fot. pixabay


Było zimno. Delikatny, nieduży ognik nieco rozpraszał mrok, ale nie był w stanie ogrzać ani rąk, ani zdrętwiałych nóg. Otulona wełnianą, kolorową chustą rozcierała dłonie i chuchała w piąstki, jednocześnie szurając nogami, obutymi w kiedyś ciepłe, a teraz już wytarte i dziurawe bambosze.

Nagle usłyszała kroki. To musiały być ciężkie, podkute zelówkami oficerki jej ojca; nie dało się pomylić ich z niczym innym. Skóra butów, mimo upływu czasu, wciąż charakterystycznie skrzypiała, a odgłos, jaki było słychać przy chodzeniu, przypominał równy krok defilady wojskowej.

Pukanie.

-  Proszę, proszę wejść – powiedziała cichutko – otwarte. Proszę, proszę wejść – powtórzyła.

Otworzył drzwi. Patrzyła, jak z mroku wyłania się jego twarz. Najpierw widać było tylko zarys, jakby szkic ołówkiem wykonany przez rysownika, ale z każdą chwilą widziała go coraz wyraźniej.

- Mamo, dzień dobry – usłyszała. - Przepraszam, że dopiero teraz. Wiesz, jak to jest: najpierw praca, potem dom, zakupy, jakieś sprawy. No i ten śnieg, ani dojechać do ciebie. Może da się mama namówić na zamieszkanie z nami? Dopóki nie zrobi się ciepło, nie na zawsze. Zmarzła mama, a co jak przyjdą mrozy?

Podniosła wzrok. Jej syn. Jej dobry, ukochany, jedyny syn. Piękny, dorosły, mądry. I czuły.

Uśmiechnęła się.

- Wojtuś, nie trzeba, nie będę wam siedzieć na głowie. Marylka nie byłaby zadowolona, zresztą – macie teraz Antosia, więc jest co robić. Tylko napalić w piecu byś mi pomógł, co? Kaszy sobie ugotuję, herbaty zrobię. Kowalikowa przyniosła mi pierogów wczoraj, to sobie podjem. Nie dzieje mi się krzywda, synku, naprawdę.

Mężczyzna kucnął przy matce. Nigdy nie umiał okazywać czułości, choć po śmierci ojca nauczył się płakać. Schylił się, żeby ucałować matczyną rękę. Przyjrzał się: była pomarszczona, o prawie przezroczystej skórze, poznaczonej błękitnymi żyłkami. Powodowany nagłym odruchem przylgnął policzkiem do tej dłoni, która tyle lat dla niego pracowała, która zawsze była gotować potrzymać i przytulić, i która nigdy go nie uderzyła.

- Mamo – zaczął – oczywiście, napalę w piecu, narąbię drewna i przyniosę wodę ze studni. Ale niech mama jeszcze raz to przemyśli, dobrze? Marylka pytała o mamę, sama zaproponowała, żeby mamę przywieźć do nas. Antoś ma swój pokoik, ale na razie śpi w łóżeczku w naszej sypialni, bo w nocy Marylka go karmi, czasem trzeba go utulić, bo płacze… Wstawimy mamie tapczanik od Adrianki, bo ona już na nim nie śpi, do pokoiku Antosia. Będzie mama mieć tam wszystko, co trzeba. I do doktora, jak będzie trzeba, będzie blisko. A Adrianka wspominała wczoraj, jak mama czytała jej wierszyki, jak przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje. Mamo…

Przerwał, bo kobieta pogładziła go po policzku. Spojrzał na nią. Płacze? Dlaczego płacze?

Czekał. Widział, jak dwie duże łzy spływają po jej policzkach i spadają na brzeg chusty, którą miała okryte kolana.

- Synku… - miała cichutki głos, a mimo to było w nim coś takiego, co zachwycało i zatrzymywało w miejscu – Wojtuś…

Wiedział, że się nie zgodzi. Ona zawsze mieszkała tutaj, tutaj miała sąsiadów, swój ulubiony kawałek sadu na zboczu. Tu był jej dom.

- Dobrze, mamo. Nie mogę mamy zmusić. Ale musi mi mama obiecać, że da nam mama znać, jak zmieni zdanie.

- Będziecie czekać? Ty, Marylka, Adrianka i Antoś? Powiedz… - wyrwało się jej jakby wbrew jej samej.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Mamo, nie będziemy tylko czekać. Będziemy tu do ciebie wszyscy przyjeżdżać. Może któregoś dnia zmienisz zdanie…

- Może kiedyś, synku. Ale teraz – pomóż mi napalić w piecu. Na tej świeczce kaszy nie dam rady ugotować – uśmiechnęła się. – I przynieś wody, to napijemy się dobrej kawy z mlekiem. A wiesz, Wojtuś, że Mruczek wrócił? Trzy dni go nie było, już myślałam, że przepadł. A on, popatrz, wrócił. Zobacz, jak łypie na Ciebie spod stołu. 

fot.pixabay

Musisz częściej przyjeżdżać, synku, żeby on Cię zapamiętał. Na obcych strasznie prycha, a ja wolę, jak mruczy. Słyszysz? Jak traktor u Bartków. Pamiętasz Bartka? A wiesz, jak on wyrósł? Nie poznałbyś go. Ale przecież wiadomo, życie nie stoi w miejscu…

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...