piątek, 26 października 2018

Wędrowny Anioł (IX)

- Rozpostarte skrzydła w niczym nie pomagają.
Wędrowny spojrzał na mnie, jakby chciał uzyskać potwierdzenie dla swoich słów.
- Rozpostarte skrzydła zajmują za dużo miejsca. Zwracają na siebie uwagę, i sprawiają wrażenie,jakby się rozpychały.  Nie pozostawiają przestrzeni dla nie-materii: uczuć, ciepła, serdeczności, troski. Jak wy to mówicie? - spojrzał na mnie i zaraz dokończył - człowiek to anioł z jednym skrzydłem.

Zadziwiał mnie. Nie był jak ci, którzy mówią wtedy, gdy chcą zwrócić na siebie uwagę. Był jak Przyjaciel i Powiernik, który mówił to, co konieczne i to, co potrzebne. Nie zarzucał przestrzeni bez umiaru słowami, gestami i obecnością. Był tam, gdzie trzeba, mówił to, co trzeba, i wtedy, kiedy nie wolno było milczeć.
Ciosał moje poglądy i prostował myśli, ale - zawsze dawał wolność.
Nieustannie towarzyszył, ale nigdy nie uzależniał od siebie. Nie przywiązywał i nie stawiał warunków w zamian za swoją obecność.
Był samą Obecnością, która nigdy nie powszednieje.

niedziela, 21 października 2018

Wędrowny Anioł (VIII)

Rozkołysał się dzisiaj, jakby chciał strząsnąć z siebie resztki niedobrego snu.
Czy aniołom się śni? - zadałam pytanie, bardziej sobie niż Jemu. Usłyszał, bo podniósł głowę i otworzył oczy.
- Anioły nie zasypiają. One nigdy nie śpią, więc nie mają snów. Zawsze są obok, zawsze czuwają, zawsze są wierne i bliskie. Zawsze na wyciągnięcie ręki. I zawsze mają dobre zamiary. 
Są jak światło dnia - i jak światło latarni morskiej podczas sztormu. I we mgle.



I zawsze są. Jeśli tylko zechcesz.
Uśmiechnął się i znów zamknął oczy.
Był jak mędrzec, który nigdy mnie nie wyręcza, ale zawsze wskaże ścieżkę; nie otworzy drzwi, ale wskaże klamkę, niczego nie zrobi za mnie, ale będzie mi towarzyszył.
Zawsze blisko.
I nigdy nie zdradzi.

Słońce dotknęło aureoli Wędrownego swoim złocistym promieniem, a ona zalśniła tysiącem kolorów; roztańczyła powietrze i rozedrgała przestrzeń.
Kierowana odruchem zasłoniłam oczy; kiedy znów je otworzyłam, wszystko było tak, jak przedtem, tylko Wędrowny delikatnie kołysał się w powietrzu, jakby w takt niesłyszalnej muzyki i w rytm upływających nieubłagalnie minut, z których żadna nie była przypadkiem, ale pojawiła się dokładnie tu i teraz, jak w precyzyjnej układance, doskonale pasując do reszty elementów.


niedziela, 14 października 2018

Wędrowny Anioł (VII)

Znowu nic nie mówił. Nie musiał mówić. Wszystko, co mógłby chcieć powiedzieć, samo wypływało z jego wnętrza i, jakby nawlekane na niewidzialną nitkę, układało się przed moimi oczami w słowa i zdania. Litery najpierw pojawiały się jedna po drugiej, w gromadzie, jakby wysypane z pudełka albo kartonu, całkiem przypadkowo. Potem - powoli i nieśmiało zmieniały swoje miejsce, ustawiając się w szeregu i szturchając jedna drugą. Czasem jakaś się gdzieś zapodziewała, ale zawsze prędko znajdowała swoje miejsce. 

 Przypominało mi to trochę zabawy dzieci, które na podwórku to zbijają się w gromadki, to się rozbiegają, to znów - napominane czasem przez starszych - ustawiają się w szeregu, aby za chwilę znów się rozpierzchnąć. 
Tylko patrzył. 
Z ruchu jego warg można było wyczytać całą historię, jaką mi opowiadał. Nie było słychać nawet najmniejszego szmeru, a jednak każda litera, wyraz, fraza były doskonale dopasowane do tego swoistego spektaklu słów przed moimi oczami. Prawie jak taka nowoczesna książka, której się słucha, a mimo to - której się nie czyta. 

Milczał.
Palcem wskazał mi niebo.

sobota, 13 października 2018

Wędrowny Anioł (VI)

- Jak ja mam na imię?
Spojrzałam nie rozumiejąc pytania. Wędrowny Anioł... to nie imię?
- Nie, to istota mnie - odpowiedział bezgłośnie na moje pytanie zadane w myślach.
- Jestem wędrowcem i nie jestem człowiekiem. Wędruję, bo takie mam zadanie. Wędrowanie jest celem. Nie idę gdzieś, dokądś, po coś. Idę, bo takie mam powołanie.
Wy, ludzie, lubicie wszystko nazywać. Wydaje się wam, że macie wtedy nad tym kontrolę. A ty mówisz o mnie - Wędrowny. Nie chcesz mnie nazwać?

Cisza dzwoniła w uszach coraz głośniej. 
Wędrowny przymknął oczy. Wyglądał jakby spał, ale jego obecność była bardzo mocno odczuwalna. Wypełniała sobą cały pokój, aż do ostatniego skrawka miejsca, nie pozostawiając ani odrobiny przestrzeni na jakiekolwiek wątpliwości czy braki, które - wiedziałam o tym dobrze - potrafiły być wszędobylskie i pojawiały się zazwyczaj bez pytania, a potem zostawały na tyle, na ile im się podobało.
Obecność mojego towarzysza była inna. Kojąca, wyraźnie odznaczająca się na tle pospolitości i pełna szacunku dla wolnej woli człowieka.

Zawsze czekała na otwarcie drzwi, nie wyważając ich i niczego nie przyśpieszając, nęcąc jedynie wrażliwe ludzkie zmysły swoją magnetyzującą ciszą, trudną do nazwania, niezwykłą wonią i leciutko jaśniejącym światłem, które nie oślepiało, a przyciągało i dawało poczucie bezpieczeństwa.

wtorek, 9 października 2018

Wędrowny Anioł (V)

Nigdy nie trzepotał skrzydłami. Nie był jak wizerunki Aniołów Stróżów na obrazkach z książeczek do nabożeństwa ani jak figurki sprzedawane na straganach podczas odpustów parafialnych. Chował swoje skrzydła pod płaszczem, który zawsze miał na sobie. Wyglądał jak strudzony wędrowiec, który na chwilę tylko wstąpił, aby poprosić o kubek wody albo kromkę chleba. Nie sprawiał wrażenia zmęczonego, ale w jego spojrzeniu było coś takiego, co nie pozwalało mu niczego odmówić. To nie było żądanie ani naleganie, raczej - pokorna prośba i obietnica wdzięczności. 
Nie wiedziałam, dlaczego zamieszkał u mnie. Po prostu któregoś dnia zastałam go w pokoju i wydało mi się to naturalne, że tu jest. Jest Wędrowny, więc pewnie przywędrował. Skąd?


Nie dawało mi spokoju pytanie, po co mu takie solidne, mocne buty z grubą podeszwą, skoro ma skrzydła. 
Obiecał, że kiedyś mi powie.
I że nauczy mnie czekać. 
Na dzień. 
Na noc. 
Na ważne odpowiedzi.

niedziela, 7 października 2018

Wędrowny Anioł (IV)

- Czym jest dla ciebie podążanie?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Siedział na półce nad moim biurkiem i wpatrywał sie we mnie tymi swoimi niebieskimi jak wieczorne niebo oczami. Delikatny, prawie niewidoczny uśmiech błąkał się po jego twarzy i patrzył na mnie w taki sposób, jakby wiedział, że nie znam odpowiedzi na to pytanie.
-Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? - próbowałam zyskać trochę czasu - jest tyle ciekawszych tematów.
Jego śmiech był jak srebrzysty dzwoneczek, którego dźwięk uniósł się gdzieś nad naszymi głowami i szczelnie wypełnił pokój, aby przez uchylone okno wydostać się na zewnątrz. Był jak gaz rozweselający i jak wirus, który przemieniał w śmiech wszystko, czego dotykał. Słońce wyjrzało uśmiechnięte zza drzew, ptasi świergot zamienił się w wybuch wesołości, a drzewa zakołysały się w rytmie pogodnego wiatru, który poprosił do tańca całe stadko wróbli, ucieszonych tym wyróżnieniem.

- Czym jest dla Ciebie podążanie? - pytanie wróciło jak bumerang i już wtedy wiedziałam, że muszę odkryć odpowiedź. On też wiedział. I wiedział, że jeszcze tej odpowiedzi nie znam. 
Wiedział, że nie jest najważniejsze żeby usłyszeć odpowiedź na każde pytanie. Ważne, aby na istotne pytania wytrwale szukać odpowiedzi. I szukać jej bez względu na dziwne spojrzenia, na nieszczere słowa, na dystansujące gesty. Szukać, żeby odnaleźć. 
Chciałam go jeszcze o coś zapytać. Milczał jednak w taki sposób, że wiedziałam, że tej ciszy i tego milczenia nie wolno przerywać. 
Mój Wędrowny Anioł milczeniem mówił więcej niż tysiącem słów. Nie otwierał ust, ale jego myśli niemal widocznie układały się w wyrazy i zdania, przesuwając się powoli przed moimi oczami i znikając gdzieś pomiędzy ciszą a tysiącem pytań, jakie rodziły się w mojej głowie.
Wiedziałam, że nie zostawi mnie bez odpowiedzi. Trzeba było tylko cierpliwie poczekać.

piątek, 5 października 2018

Wędrowny Anioł (III)

Zastałam go na parapecie mojego okna.
Siedział, machając nogami i patrzył gdzieś ponad dachami domów, ze wzrokiem wbitym w horyzont. Nie zareagował na moje wejście; nawet kiedy dotknęłam jego ramienia, nie odwrócił oczu od widnokręgu, tylko szepnął:
- Zobacz, widzisz? Tam jest... - urwał, wskazując palcem w bliżej nieokreślonym kierunku.

Wytężyłam wzrok. Jak okiem sięgnąć - pustka. Pola. Nieco bliżej kominy domów, jeszcze bliżej nieliczne drzewa z już nieco przerzedzonymm listowiem. Dymy z kominów unosiły się  nieco, aby potem delikatnie i miękko opaść na ziemię i spowić ją w tajemnicę. Mgła odwrotnie - unosiła się lekko, jakby chcąc wyznaczyć granicę między niebiem a ziemią i między doczesnością a wiecznością. Nieśmiałe kumkanie żab wraz z zachodem słońca przybierało na sile - im niżej było słońce, tym głośniej słychać było żaby. Tylko ptaki zamilkły, jakby zawstydzone, kiedy tylko rozległy się w powietrzu pierwsze pohukiwania sów, które wyruszyły na nocny obchód. 




Ze zdziwieniem odkrywałam każdą kolejną chwilę, kiedy ciemność przestawała mnie przerażać, cisza nie budziła mnóstwa obaw, a chłodne powietrze łagodnie koiło, a nie wyziębiało i nie mroziło.
W takim mroku tak łatwo mogłam zauważyć to, o czym szepnął mój towarzysz. Zobaczyć ciszę. Dotknąć myśli. Przytulić marzenia. Wpuścić do serca trochę nadprzyrodzonego światła.
Otworzyć je bez lęku.



Dotknął mojego ramienia.
- Nie patrz tylko oczami. Spójrz mocą wyobraźni i siłą serca. Pamiętasz? - uśmiechnął się delikatnie - "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało..." Spróbuj dostrzec niewidzialne.


Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...