środa, 30 stycznia 2019

Poszukiwanie


Od kiedy pamiętam – byłam poszukiwaczem. 
Szukałam przygód, wdrapując się na drzewa, z których potem nierzadko nie umiałam zejść bez pomocy dorosłych, szukałam skarbów w naszej starej, prawdziwej studni, z wysoką cembrowiną i drewnianym wałem, na który nawijało się stalową linkę, na końcu której było umocowane wiadro. Szukałam też grzybów w pobliskim lesie, czterolistnych koniczynek na łące i najbardziej dorodnych kasztanów, kiedy wracałam ze szkoły do domu. Szukałam też nowych dróg do znanych miejsc i ścieżek, które zaprowadziłyby mnie do miejsc, których nie znam. Bardzo szybko zaczęłam odkrywać, że to, o czym marzę i czego szukam, najłatwiej znajdę zamykając oczy i wyobrażając sobie to, co tylko przyjdzie mi do głowy. Stałam się poszukiwaczem słów.


W moich poszukiwaniach słów zdarzały się wtedy takie momenty, kiedy tych słów było za dużo. Wszystkie niemal krzyczały, przepychały się, potrącały łokciami i chciały stać w pierwszym szeregu.
Były jak niesforne dzieci, które nie słuchają upomnień, tylko biegają i wszędzie ich pełno. Długo zastanawiałam się, z czego to wynika. Powoli zaczęłam odkrywać, że gdy zaczynam słuchać i wsłuchiwać się we własne serce, słowa są inne, takie bardziej przyjazne i takie bardziej „moje”. Kiedy pozwalam im wybrzmieć, nie pośpieszając i nie przynaglając, od początku do końca, przyjmując je takie, jakie przychodzą. Nie wygładzam ich i nie upiększam; pozwalam im płynąć ich tempem, towarzysząc im tylko w tej podróży przez mój czas i moją rzeczywistość.
Zaczęłam pozwalać, aby wybrzmiewały we mnie takie, jakie są. 

Od kiedy dałam im wolność – zauważyłam, że pięknieją i stają się delikatne, że pojawiają się wtedy, gdy ich potrzebuję; gdy szukam ciszy, czekają cichutko w moim wnętrzu, cierpliwie na swoją kolej i na otwarcie drzwi.
Z moich słów rodzą się zdania, akapity i strony. Na początku trochę zagubione. Nawet, kiedy ukażą się już na powierzchni, rozglądają się niespokojnie wokół i szukają tysiąca zapewnień, że są komuś potrzebne i komuś na nich zależy. Z biegiem czasu są coraz bardziej oswojone, spokojne, znające swoje miejsce i czas.


W moich poszukiwaniach słów zdarzały się takie momenty, kiedy tych słów było za dużo. To było wtedy, gdy słowa chciały zagłuszyć ciszę, zakrzyczeć zachód słońca i obudzić demony lęku, strachu i przerażenia, niszcząc wszystko, co mogło zrodzić dobre owoce.
Teraz coraz częściej – słowa są, gdy są potrzebne a nie widać ich, gdy przychodzi czas ciszy i skupienia. Coraz częściej dogaduję się z moimi słowami  - bez słów.

czwartek, 10 stycznia 2019

Wędrowny Anioł (XI)



Dzisiaj spadło dużo śniegu.
Mój Wędrowny zapatrzył się na ośnieżone drzewa i na sople, zwisające z dachów i gałęzi.
Zamyślony długo siedział przy oknie.


- Myślałaś kiedyś, po co pada śnieg?
Biały, zimny puch, przykrywający wszystko warstwą lodu i mrozu, pozornie zabierający życie i niszczący to, co za to życie jest odpowiedzialne. Pod tą zimną, nieczułą pokrywą dzieją się jednak cuda. Wszystko zamiera i zapada w sen, aby wiosną ze zdwojoną siłą dać światu wszystko, czego ten oczekuje: życie, radość, kolory, nadzieję...

Wskazał palcem sople.


- Zobacz. Niby nic, woda. Daje życie, gasi pragnienie, obmywa. A kiedy zamarznie... może to życie zabrać. Czy to nie dziwne?
Zamilkł i, jakby sam sobie przytakując, pokiwał głową. Jego aureola rozbłysła milionem drobinek światła, odbitego od śnieżynek, które wirowały za oknem w rytm porywistego wiatru, opadając i wznosząc się, niby tajemnica, nigdy do końca nie odkryta.
Konary drzew, widoczne tuż za moim oknem, zaskrzypiały złowrogo, strasząc stadko sikorek, które przycupnęły nieopodal, szukając pożywienia. Tylko jedna z nich nie wystraszyła się i nie uciekła. 



Wczepiła się mocno w gałązkę i, przekrzywiając główkę, spojrzała na Wędrownego, który przyjaźnie pokiwał do niej ręką i poruszył skrzydłami, jakby chcąc jej pokazać, że jest jej przyjacielem, skoro też potrafi latać.
- Zobacz - szepnął - nie boi się mnie. Jest piękna, prawda?
Cicho zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że Wędrowny jeszcze długo będzie siedział przy oknie, wpatrzony w zimowy krajobraz. I wiem, że na pewno kiedyś, gdy będę tego potrzebować, opowie mi o wszystkim. Nie wcześniej i nie później. Wtedy, gdy przyjdzie na to czas.


Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...