Od kiedy
pamiętam – byłam poszukiwaczem.
Szukałam przygód, wdrapując się na drzewa, z
których potem nierzadko nie umiałam zejść bez pomocy dorosłych, szukałam skarbów
w naszej starej, prawdziwej studni, z wysoką cembrowiną i drewnianym wałem, na
który nawijało się stalową linkę, na końcu której było umocowane wiadro.
Szukałam też grzybów w pobliskim lesie, czterolistnych koniczynek na łące i
najbardziej dorodnych kasztanów, kiedy wracałam ze szkoły do domu. Szukałam też
nowych dróg do znanych miejsc i ścieżek, które zaprowadziłyby mnie do miejsc,
których nie znam. Bardzo szybko zaczęłam odkrywać, że to, o czym marzę i czego
szukam, najłatwiej znajdę zamykając oczy i wyobrażając sobie to, co tylko
przyjdzie mi do głowy. Stałam się poszukiwaczem słów.
W moich
poszukiwaniach słów zdarzały się wtedy takie momenty, kiedy tych słów było za
dużo. Wszystkie niemal krzyczały, przepychały się, potrącały łokciami i chciały
stać w pierwszym szeregu.
Były jak
niesforne dzieci, które nie słuchają upomnień, tylko biegają i wszędzie ich
pełno. Długo zastanawiałam się, z czego to wynika. Powoli zaczęłam odkrywać, że
gdy zaczynam słuchać i wsłuchiwać się we własne serce, słowa są inne, takie
bardziej przyjazne i takie bardziej „moje”. Kiedy pozwalam im wybrzmieć, nie
pośpieszając i nie przynaglając, od początku do końca, przyjmując je takie,
jakie przychodzą. Nie wygładzam ich i nie upiększam; pozwalam im płynąć ich
tempem, towarzysząc im tylko w tej podróży przez mój czas i moją rzeczywistość.
Zaczęłam
pozwalać, aby wybrzmiewały we mnie takie, jakie są.
Od kiedy dałam im wolność –
zauważyłam, że pięknieją i stają się delikatne, że pojawiają się wtedy, gdy ich
potrzebuję; gdy szukam ciszy, czekają cichutko w moim wnętrzu, cierpliwie na
swoją kolej i na otwarcie drzwi.
Z moich
słów rodzą się zdania, akapity i strony. Na początku trochę zagubione. Nawet,
kiedy ukażą się już na powierzchni, rozglądają się niespokojnie wokół i szukają
tysiąca zapewnień, że są komuś potrzebne i komuś na nich zależy. Z biegiem
czasu są coraz bardziej oswojone, spokojne, znające swoje miejsce i czas.
W moich
poszukiwaniach słów zdarzały się takie momenty, kiedy tych słów było za dużo.
To było wtedy, gdy słowa chciały zagłuszyć ciszę, zakrzyczeć zachód słońca i
obudzić demony lęku, strachu i przerażenia, niszcząc wszystko, co mogło zrodzić
dobre owoce.
Teraz coraz
częściej – słowa są, gdy są potrzebne a nie widać ich, gdy przychodzi czas
ciszy i skupienia. Coraz częściej dogaduję się z moimi słowami - bez słów.