niedziela, 18 października 2020

Tajemnica pewnego dworku

 

To była nawałnica rodem z trillerów. Pioruny waliły jak oszalałe, niebo niemal bez przerwy było rozświetlone błyskawicami, a strugi deszczu tworzyły nieprzeniknioną ścianę deszczu. Mateusz do strachliwych nie należał, ale ten dramat rozgrywający się za oknem sprawiał, że czuł się dość niepewnie. Jego odczucia potęgował fakt, że od ponad tygodnia przecież niemal nieustannie myślał o tajemnicach, jakie odkrył na stronach kartek zeszytów z lnianego woreczka. Dziś jednak nie mógł się skupić na swoim odkryciu; burza całkiem wybiła go z rytmu i nie pozwalała skoncentrować się na zapiskach z pożółkłych ze starości kartek. Siedział w fotelu i bezczynnie wpatrywał się w okno, które na czas huraganu stało się niby ogromnym ekranem, na którym trwała transmisja na żywo. Widział, jak połamane gałęzie odrywają się od drzew i uderzają w dachy i balkony pobliskich bloków, widział potoki wody, które doszczętnie pokrywały ulice i chodniki i zastanawiał się, jak rano będzie to wszystko wyglądać.




Był zmęczony. Ostatnio dużo pracował, bo nie chciał, żeby szef cofnął mu urlop – zwłaszcza teraz, kiedy okazały się te wszystkie rzeczy. Bardzo się tym wszystkim przejął i choć nigdy nie spał przepisowych ośmiu godzin, to teraz spał jeszcze mniej, bo w nocy różne pomysły przychodziły mu do głowy. Tym razem jednak monotonny szum deszczu i coraz cichsze odgłosy mijającej burzy sprawiły, że zasnął na fotelu.

 

Drogi Bratanku,

cieszę się, że mogłem się z Tobą tamtej nocy zobaczyć i że mogliśmy porozmawiać, nie niepokojeni przez nikogo. Mam też nadzieję, że zrozumiałeś, o jak ważne sprawy rzecz idzie i jak bardzo liczę na Ciebie. Doprawdy, Twój ojciec byłby z Ciebie dumny.

Obiecałem napisać Ci o pewnej wskazówce.

Jak zapewne wiesz, Twój dziadek miał kilka posiadłości. Jedna z nich położona była niedaleko Bychawy. Sam dworek był nieduży, ale mieścił się w samym środku urokliwego parku, pośród licznych drzew. Rosły tam sosny syberyjskie, potężne i mocne; były też ogromne dęby i zadziwiająco rozłożyste lipy. Do samej posiadłości prowadziła jedna droga dostępna dla pojazdów, ale idąc piechotą można tam było dojść z dwóch stron – od strony stawów, które obfitowały w mnogość ryb i od strony zabudowań powyżej dworku, dróżką biegnącą przez niewielkie zarośla. Z czasem miejscowi wydeptali tam kilka innych ścieżek, jednak dojechać do samego domostwa można było tylko z jednej strony. Drogę tę łatwo poznać – bowiem po jej lewej stronie rosną graby, posadzone w rzędzie, jeden obok drugiego.

Kiedy staniesz twarzą do zabudowań, po prawej stronie, niedaleko zbocza, ujrzysz ogromne lipy. Jeśli po moim opisie rozpoznasz owo miejsce, udaj się tam jak najrychlej, aby wszystko dokładnie samemu zobaczyć.

Daj mi znać, kiedy Ci się to uda. Tymczasem bywaj zdrów.

Twój stryj Konstanty.


c.d.n.

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...