To
była nawałnica rodem z trillerów. Pioruny waliły jak oszalałe, niebo niemal bez
przerwy było rozświetlone błyskawicami, a strugi deszczu tworzyły
nieprzeniknioną ścianę deszczu. Mateusz do strachliwych nie należał, ale ten
dramat rozgrywający się za oknem sprawiał, że czuł się dość niepewnie. Jego
odczucia potęgował fakt, że od ponad tygodnia przecież niemal nieustannie myślał
o tajemnicach, jakie odkrył na stronach kartek zeszytów z lnianego woreczka.
Dziś jednak nie mógł się skupić na swoim odkryciu; burza całkiem wybiła go z
rytmu i nie pozwalała skoncentrować się na zapiskach z pożółkłych ze starości
kartek. Siedział w fotelu i bezczynnie wpatrywał się w okno, które na czas
huraganu stało się niby ogromnym ekranem, na którym trwała transmisja na żywo.
Widział, jak połamane gałęzie odrywają się od drzew i uderzają w dachy i
balkony pobliskich bloków, widział potoki wody, które doszczętnie pokrywały
ulice i chodniki i zastanawiał się, jak rano będzie to wszystko wyglądać.
Był
zmęczony. Ostatnio dużo pracował, bo nie chciał, żeby szef cofnął mu urlop –
zwłaszcza teraz, kiedy okazały się te wszystkie rzeczy. Bardzo się tym wszystkim
przejął i choć nigdy nie spał przepisowych ośmiu godzin, to teraz spał jeszcze
mniej, bo w nocy różne pomysły przychodziły mu do głowy. Tym razem jednak
monotonny szum deszczu i coraz cichsze odgłosy mijającej burzy sprawiły, że
zasnął na fotelu.
Drogi Bratanku,
cieszę się, że mogłem się z Tobą
tamtej nocy zobaczyć i że mogliśmy porozmawiać, nie niepokojeni przez nikogo.
Mam też nadzieję, że zrozumiałeś, o jak ważne sprawy rzecz idzie i jak bardzo
liczę na Ciebie. Doprawdy, Twój ojciec byłby z Ciebie dumny.
Obiecałem napisać Ci o pewnej
wskazówce.
Jak zapewne wiesz, Twój dziadek
miał kilka posiadłości. Jedna z nich położona była niedaleko Bychawy. Sam
dworek był nieduży, ale mieścił się w samym środku urokliwego parku, pośród
licznych drzew. Rosły tam sosny syberyjskie, potężne i mocne; były też ogromne
dęby i zadziwiająco rozłożyste lipy. Do samej posiadłości prowadziła jedna
droga dostępna dla pojazdów, ale idąc piechotą można tam było dojść z dwóch
stron – od strony stawów, które obfitowały w mnogość ryb i od strony zabudowań
powyżej dworku, dróżką biegnącą przez niewielkie zarośla. Z czasem miejscowi
wydeptali tam kilka innych ścieżek, jednak dojechać do samego domostwa można
było tylko z jednej strony. Drogę tę łatwo poznać – bowiem po jej lewej stronie
rosną graby, posadzone w rzędzie, jeden obok drugiego.
Kiedy staniesz twarzą do
zabudowań, po prawej stronie, niedaleko zbocza, ujrzysz ogromne lipy. Jeśli po
moim opisie rozpoznasz owo miejsce, udaj się tam jak najrychlej, aby wszystko
dokładnie samemu zobaczyć.
Daj mi znać, kiedy Ci się to uda.
Tymczasem bywaj zdrów.
Twój stryj Konstanty.
c.d.n.