piątek, 22 lutego 2019

Wystarczy iskra


Zaczyna się od małej rzeczy. To może być coś bez znaczenia, jakiś gest, słowo, spojrzenie. Albo kiepska pogoda. Albo autobus, który się spóźnia akurat teraz, kiedy tak bardzo trzeba być punktualnie, bo w końcu może by się udało coś, z czymś, z kimś, jakoś. Ale nie, jakby się sprzysięgło wszystko przeciw i jakby się było samemu po tej stronie barykady.

Odpuścić. Dać sobie spokój. Nie wychodzić z domu. Byle jak jeść, byle co oglądać. Lampka wina wieczorem do serialu. Kieliszek  wódki rano na lepszy nastrój.

Wystarczy iskra.

Znamy takich? Co to cały dzień przechodzą w dresach i kapciach po domu, nie wychodząc z mieszkania nawet po zakupy? Nie, bo nie mogą. Nie chce im się. Po prostu. Pewnie, że znamy.

Długo pozornie nie dzieje się nic. Każdy dzień taki sam. Jest cicho, spokojnie, pogodnie, błogo. I pewnego dnia – to się kończy. Jest bunt, jest gniew, tupanie nogą, głośne wyrzuty, że czemu, za co, dlaczego ja…

Winę zawsze ponosi ktoś inny. A w zasadzie – Ktoś. Skoro taki wszechmogący i wie o wszystkim, to czemu nic z tym nie zrobił? Czemu pozwolił, żeby tak się stało? I – czemu nie reaguje?

„Udowodnij, że ci na mnie zależy”.


Serce człowieka jest nieodgadnione. Buntuje się, obraża i zacina w sobie; nie słucha żadnych argumentów, bo woli trwać w tym, co sobie samo zbudowało i ani mu się śni pokazać, że może się myliło.

A jak było ze św. Pawłem? Jako Szaweł dyszał zemstą i rządzą zabijania, jako Paweł – napisał najpiękniejszy hymn o największej z cnót. Czyli – można.

Naprawdę – wystarczy iskra. Minimum. Jakieś mało coś, co się zajmie od tej iskry i zapłonie, i ogrzeje, i rozpali…

Tylko – czemu nam się tak nie chce uczyć…


(tekst ukazał się także na łamach portalu W Rodzinie.pl (http://wrodzinie.pl/wystarczy-iskra/

niedziela, 17 lutego 2019

***




- Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć i co mam robić! 
Jego głos był jak brzytwa, która przy najmniejszym dotyku kaleczy i jak bicz, który z głośnym świstem przecina nabrzmiałe od upału powietrze.
Dyszał ciężko, z trudem łapiąc oddech nierównymi, łapczywymi haustami powietrza, jak gdyby każdy z nich  miał być ostatnim. W jego spojrzeniu było tyle samo lęku co niechęci, a jego dłonie, zaciśnięte w pięści, zniechęcały do jakichkolwiek słów czy gestów pojednania.



- I nie wyobrażaj sobie, nie poproszę cię o pomóc. - W jego głosie było słychać szyderstwo i kpinę. - Nie jesteś wszechmocny. Nie wierzę, że możesz wszystko, a nawet jeśli, to i tak to nie wystarczy. Wydawało ci się, że nikt nie będzie na tyle odważny, żeby Ci się przeciwstawić? No, to masz zagadkę. - Gniew zaczynał górować na głosem, wydobywającym się z zaciśniętego gardła człowieka. - I zapamiętaj, sam sobie poradzę. Nie będę jak tamci, którzy przychodzili jak psy z podkulonym ogonem i skamlali o choć ułamek twojego wybaczenia czy uwagi. Ja nie przyjdę. Nie wierzę w twoje magiczne SIEDEMDZIESIĄT SIEDEM ani NADSTAW DRUGI POLICZEK. Nie wierzę, słyszysz? 



Ostatnie słowa wyrwały się z jego wnętrza i zawirowały w powietrzu, uderzając z głuchym łoskotem w szyby, które zabrzęczały pod ich naporem. 

Zamilkł, choć miał jeszcze w sobie, jak mu się wydawało, nieskończoną ilość słów, które nieznośnie uwierały i przygniatały, nie pozwalając mu swobodnie oddychać i myśleć.

Jeszcze ciężko oddychał, ale już jakby lżej.
Z każdą chwilą czuł, jak - wbrew sobie i mimo stawianego oporu - robi się coraz słabszy i coraz mniej pewny siebie. Już nie czuł gniewu ani złości, jedynie ból i bezsilność, które dotykały jego serca, duszy i umysłu, przytępiając wszystko inne i sprawiając, że w jego oczach pojawiły się łzy. 



Dlaczego serce tak boli...

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...