piątek, 17 sierpnia 2018

O krok przede mną... Wędrowny Anioł (I)

Czasem przystaję.
I czasem takie przystanięcie oznacza krok do przodu.
I chociaż do przodu - to i tak zawsze za Nim. Moim Przewodnikiem.
On wie, dokąd mnie prowadzi. Wie, którędy najlepiej iść i gdzie jest najbezpieczniej.Wie, jakiego kija użyć do podpierania się w drodze i wie, które kamienie lepiej omijać. Jeśli go zapytać, to zawsze odpowie, ale nigdy do niczego nie zmusza i nigdy do niczego nie będzie zbytnio namawiał. Będzie przekonywał spokojnie i mówił bez podnoszenia głosu, obnażając manipulacje świata i pokazując jedyną prawdę, której warto zaufać.
On zawsze idzie pewnym krokiem. Jeśli czasem przystaje to tylko po to, żeby mnie nie zgubić i nie pozwolić mi się oddalić. Pamięta, że nie znam drogi i sama nie trafię do celu.
Wędrowny Anioł.


Od pierwszego spotkania pilnuje mnie już bez przerwy.
Z torbą podróżną, przewieszoną przez ramię, w czapce nasuniętej na czoło, z wypchanym plecakiem i w solidnych butach.
Ciągle w ruchu.
Poderwany do lotu.
W połatanym płaszczu.
Zawsze o krok przede mną.


czwartek, 2 sierpnia 2018

Klara (VIII)

Niepewność. Niepokój. Jakaś niewiadoma. Zaciemniona rzeczywistość. Przesłonione postrzeganie. Nie znajdowała słów, aby nazwać swoje emocje. Była pewna tylko tego, że nie były dobre. Ale nie wiedziała, skąd one, dlaczego – i dlaczego akurat teraz tak mocno dawały się we znaki. Mogła przypuszczać, podejrzewać, ale – nie miała pewności, czy jej myśli podążają w dobrym kierunku i czy słowami, gdyby je dopuściła do głosu, będzie umiała umiejętnie nazwać to, co się w niej zbudziło i co uwierało jak nieznośny kamyk w za ciasnym bucie.
Zbudziło… Nie – „powstało” ani nie „narodziło się”. Zbudziło. Czyli – musiało już w niej mieszkać. Odkrycie tej oczywistej rzeczy podziałało na nią jak bicz, którego koniec smagał jej serce i jej duszę, a każde uderzenie było jak ogień i jak rozpalone żelazo. Bolało. Kurczyła się w środku tak bardzo, że czuła, że jeszcze chwila i rozsypie się jak garstka piasku i nie będzie jej, zniknie całkiem i  na zawsze.
Na policzkach poczuła łzy. I to był jej ratunek. Płakała tak, jak chyba jeszcze nigdy, a każda łza była niby kropla życiodajnej wody i łyk świeżego powietrza. Długi szloch wstrząsał jej ramionami, a dłonie nie były w stanie zatamować tego płaczu. Krzyknęła, kiedy poczuła dotyk czyjejś ręki na ramieniu.

***

Otworzyła oczy. Poduszka była cała mokra. To był sen. Z jednej strony – odczuła ulgę, ale wiedziała, że nie uda się jej tak szybko z niego otrząsnąć. Był tak bardzo realny, że aż bolał. Wyciągnęła rękę i zapaliła lampkę na biurku. Przez lekko uchylone drzwi do jej pokoju wpadała smużka światła. Wstała powoli. Dziadek nie spał. Siedział w fotelu i czytał książkę.
- Dziadku, co się stało? Dlaczego nie śpisz? – Klara była poważnie zaniepokojona. Dziadek był dla niej najważniejszy na świecie, dlatego zauważała każdy drobiazg inny niż zazwyczaj. To ona miewała inne godziny snu, wracała do domu o różnych porach dnia, jadała też różne rzeczy, w różnych miejscach i… w różnym towarzystwie. Dziadek żył tak, że obserwując jego krzątaninę, można było nastawiać zegarek. Szósta – pobudka. Siódma – śniadanie i leki. Ósma – wyjście do pracy. I tak codziennie oprócz niedzieli, kiedy także wychodził o ósmej, ale – na mszę do pobliskiego kościoła. Klara była tam z nim tylko raz. Kiedy w sobotę się zasiedziała przed komputerem albo przy książce, siódma rano w niedzielę był nieludzką porą do wstawania. Dziadek rozumiał i o nic nie pytał. Ale teraz siedział z książką w ręku mimo bardzo późnej pory.
- Dziadku, dobrze się czujesz?
Pan Władek spojrzał na wnuczkę z miłością.
- Martwisz się o mnie? Wszystko dobrze, po prostu się zaczytałem. Już idę spać, ty też wracaj do łóżka, Klarciu – uśmiechnął się do dziewczyny i wyciągnął do niej rękę, aby ją przytulić. Klara była piękną, młodą kobietą, ale nie unikała dziadkowych czułości. Tylko on ją przytulał, a kiedy zmarła babcia, także pan Władek potrzebował tej bliskości. Potrzebowali siebie oboje i pomagali sobie jak tylko potrafili.
Klara bez słowa wtuliła się w dziadkowe ramiona. Znowu poczuła łzy pod powiekami.
-Kochanie, płaczesz? Czemu płaczesz? – pan Władek delikatnie odsunął wnuczkę od siebie i spojrzał w jej oczy. – Co się stało?
- To nic dziadku, przejdzie, to nic – Klara próbowała unikać dziadkowego wzroku, ale wiedziała, że pan Władek dopnie swego. Zawsze tak było. Jak chciał się czegoś dowiedzieć, to drążył, dopóki mu wszystkiego nie powiedziała.
- Dziadku, a możemy o tym porozmawiać jutro? Rano wszystko ci opowiem, obiecuję.
Pan Władek spojrzał na zegarek.
- Dobrze, Klarciu, ale nie wywiniesz się, pamiętaj, że obiecałaś – żartobliwie pogroził jej palcem i z powrotem przyciągnął do siebie, aby utulić dziewczynę na dobranoc.
Klara nie odpowiedziała. Wtuliła twarz w pachnący sweter dziadka i zapragnęła, aby ta chwila nie skończyła się nigdy. Tak było jej dobrze.

PS. Tak, jak obiecałam, moi bohaterowie wrócili. To nie jest taki powrót, jakiego się spodziewaliśmy, ale cóż - to nie ja wymyślam tą fabułę. Ja jestem tylko kronikarzem...

środa, 1 sierpnia 2018

Na naszych oczach

Taki zwykły czas, ot kilka dni wyrwanych z codzienności, żeby pójść trochę dalej niż do najbliższego sklepu po pieczywo, żeby zobaczyć może coś więcej niż zazwyczaj i spotkać się z innym światem niż dotychczas. Znajomi odradzali."Daj spokój", mówili, "taki kawał świata jechać i to po nocy?" Nie dałam się przekonać.
Warto było.
Wschód słońca z okien pociągu? Dlaczego nie...

















Wschód słońca, już rano, widziany przez okna pociągu, obiecywał i rozbudzał wyobraźnię. Właściwie to nie było nic takiego, żadnych spektakularności ani nadzwyczajnych wrażeń, ale serce biło szybciej, oczy się uśmiechały, a nogi chciały pobiec temu słońcu na spotkanie.
Po całej nocy spędzonej w busie - a jednak to nie zmęczenie było na pierwszym planie. Była ciekawość, radość, zachwyt każdym kolejnym, wyłaniającym się zza zakrętów widokiem i oczekiwanie i taka dziwna pewność, że będzie pięknie.
Po podróży, mimo zmęczenia (bo nieprzespana noc, nowe miejsce itd.) - od razu w drogę. Wizyta u Ducha Gór, w dawnej posiadłości braci Hauptmannów, potem wyprawa na Chybotek, z przerwą na posiłek w Chacie Izerskiej... Przesympatyczna pogawędka z gospodarzami miejsca, dobra, mocna kawa na tarasie, z którego, mimo upału, nie chciało się schodzić, bo widoki przecudne i w każdej chwili zaskakujące. Zachwycał mnie tam każdy drobiazg, każdy maleńki szczegół, który na pewno w innych okolicznościach pozostałby niezauważony. 
Wędrówka po kamieniach pierwszego dnia dawała przedsmak tego, co miało się wydarzyć nazajutrz, a powieki nie nadążały mrugać, bo wszędzie było coś, na co warto było się zapatrzeć. Złoty Widok zachwycał, fraszki Mistrza Sztaudyngera budziły myśli, o jakie nigdy bym siebie nie podejrzewała, a zwykłe "dzień dobry" od napotykanych turystów przywoływały uśmiech i rozszerzały serce.

Złoty Widok zachwyca nawet na zdjęciu

Droga. Wędrówka. Szlak.
Jak by tego nie nazwać, zawsze pozostanie tajemnicą. Nawet ten żółty, który pokonałam zdążając do schroniska na Wysokim Kamieniu, nawet czerwony, który sprowadził mnie z powrotem na dół, stromą, kamienistą drogą wśród drzew, gdzie trwa wieczna symbioza ptaków, roślin i zwierząt. Ta cisza dotyka zakamarków serca i obmywa sobą zapomniane myśli. Dodaje odwagi, aby zmierzyć się z życiem i pokazuje właściwą perspektywę.


Droga musi kosztować. Trud, który okazuje się błogosławieństwem, zostawia w pamięci ślady na zawsze. Trud, którego nie zlekceważę i którego się nie pozbędę - będzie procentować i wydawać owoce. 
Ja to zobaczyłam wyraźnie dopiero tam, w Karkonoszach, na szlaku. I Bogu niech będą dzięki za tą drogę, za te moje rekolekcje.



Nie sposób napisać o wszystkim. Ale jednego nie wolno przemilczeć.
Nie byłoby tych dni, tego zachwytu, tych widoków pod moimi powiekami nieustannie, gdyby nie ludzie. Gdyby nie Dom Pod Wędrownym Aniołem (co za nazwa! Mistrzostwo!), gdyby nie życzliwość gospodarzy, Asi i Jurka Chmielewskich, gdyby nie ich niesamowita gościnność. Asiu, Jurku - dziękuję! Za zapach chleba co rano, za dobre słowa, za wskazówki, za uważne słuchanie i mądre rady. Jesteście wspaniali!

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...