wtorek, 15 maja 2018

Klara (VII)



***

Nigdy wcześniej z nikim nie czuł się tak swobodnie. Śmiał się z własnych żartów, nie był skrępowany czyjąś obecnością w zazwyczaj pustym jego mieszkaniu. Na palcach jednej ręki mógłby policzyć dni, kiedy nie był sam. Nie robił takich rachunków, bo nie chciał się przekonywać o tym, jak bardzo jest samotny. Myślał, że nigdy nie będzie mu to przeszkadzać. Myślał, że będzie go to zawsze cieszyć, że jest sam, że nikt mu nie przeszkadza, że może u siebie robić, co chce. Na początku tak było. Ale w końcu przyszedł taki dzień, kiedy sam siebie zapytał, jak długo można robić nawet najbardziej zwariowane rzeczy, ale samemu? Na to pytanie nie znajdował odpowiedzi.

- Klara, dziecko, gdzie ty jesteś? – pan Władek bezradnie rozglądał się po sklepie. Gdzie ta dziewczyna się podziała? Przed chwilą z nią rozmawiał, a teraz nigdzie jej nie było. Nie mogła wyjść, słyszałby dzwoneczek.
- Tu jestem, dziadku, tutaj – pan Władek aż podskoczył. Słyszał głos, ale nikogo nie widział. Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo Klara wynurzyła się zza kontuaru, cała zziajana i czerwona z wysiłku. – Długopis mi spadł. Kiedy się po niego schyliłam, łokciem strąciłam cały pojemnik z pisakami i chciałam je od razu pozbierać. Trochę to trwało. Ale już jestem.
Pan Władek spojrzał zdziwiony na wnuczkę.
- Klarciu, co z Tobą? Najbardziej uważna, najsprytniejsza dziewczyna pod słońcem - takie rzeczy? Łokciem – kubek?
- Oj, dziadku, zdarza się przecież najlepszym – Klara próbując uśpić czujność mężczyzny, machnęła lekceważąco ręką i roześmiała się serdecznie, ale pan Władek nie dawał za wygraną.
- Klarciu, a może ty chora jesteś? Może masz gorączkę? – podszedł do dziewczyny i dotknął jej czoła – o masz, babo placek. Rozpalona jak piec! Marsz do domu i do łóżka. Zaraz zadzwonię do mamy i powiem jej…
- Dziadku, nic mi nie jest, naprawdę – Klara próbowała się bronić, ale wiedziała, że to nic nie da. Pan Władek był najukochańszym, najwspanialszym, najdroższym dziadkiem pod słońcem. I najbardziej upartym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znała. Żartowała czasem, że kiedy ludzie stali w kolejce po wzrost i rozum, to dziadek stanął tam, gdzie nie było kolejki i wziął wszystko, co było. A że tam dawali upór… to teraz nie było na niego mocnych.
- Dziadku, a może ja zaparzę sobie herbaty z malinami i siądę na zapleczu, przykryję się kocem… ?- spojrzała pytająco na starszego mężczyznę i dokończyła trochę ciszej – bo ja to nie mam ochoty wracać do domu. Tam nikt na mnie nie czeka.
Pan Władek prędko podszedł do Klary i mocno ją przytulił. Wiedział, że dziewczyna mówi prawdę. Nigdy o tym nie rozmawiali, unikając trudnych, ciężkich tematów, ale doskonale wiedzieli, że prędzej czy później trzeba będzie wrócić do tej sprawy.
- Dobrze, Klarciu, już dobrze. Za godzinkę zamkniemy sklep i razem wrócimy do domu, chcesz?
Milczenie i wdzięczność wymalowana w oczach Klary starczyła za całą odpowiedź. Oczywiście, że chciała. To była jedyna rzecz, jakiej na pewno w tej chwili pragnęła. Za nic w świecie nie mogła zostać sama. A dziadek był jedynym człowiekiem, przy którym czuła się dobrze i bezpiecznie.

PS. To ostatni odcinek tej opowieści na blogu. Przynajmniej na ten czas. Bohaterowie też czasem muszą odpocząć ;) 
Ta historia jest dość złożona, ale wiem, że będzie miała ciąg dalszy. Wiem, że do niej wrócę, bo stała mi się w jakiś sposób bliska. Obiecuję, że za jakiś czas dam znów znać, co słychać u Klary i Kuby, i pana Władka. 
Dori eS


niedziela, 13 maja 2018

To możliwe!

Jedno spotkanie. Znajomi. Dzieci znajomych. Kilka osób. Nic wielkiego. Ot, taki sobie majowy, miły przerywnik. "Wpadaj, może grilla zrobimy,  a jak będzie padać to posiedzimy w kuchni, tak jak lubisz, przy kawie i ciastku."
Czemu nie.
Od progu witają mnie uśmiechy, przytulenia i miłe słowa. Najmłodszy synek koleżanki od razu rzuca mi się na szyję i śliniąc mi policzek mówi: "Wleście jeśteś, tęśkniłem". Uśmiecham się i mocno przytulam malca, który - naszym zwyczajem - z kieszeni mojego swetra wyciąga batonik marcepanowy, a kiedy mama wzrokiem pozwala go wziąć, "sprzedaje" mi jeszcze jednego całusa i pędzi do swojego pokoju, aby w skupieniu i namaszczeniem... zachomikować zdobycz. On taki jest. Tak go nauczyli rodzice. Nie zjada wszystkiego od razu, ale chowa "na kiedyś". Nie umiem przestać się temu dziwić, bo przecież chłopczyk mam dopiero 4 lata. Koleżanka, w odpowiedzi na mój pytający wzrok, z uśmiechem rozkłada ręce: "No co zrobisz, on tak ma". Widzę, jak bardzo się cieszy z takiego zachowania synka.
Idziemy do kuchni. Wprawdzie nie pada deszcz, ale praży niemiłosierny upał, choć to dopiero maj, więc chowamy się w zaciszu przytulnej kuchni, pełnej ziół i gustownych dodatków. Znajoma bez słowa pokazuje mi drzwi lodówki.
-Wyjąć mleko? - pytam, zanim spojrzałam we wskazany kierunku.
Znajoma parsknęła śmiechem.
- Nie, no co ty gościem jesteś. Obejrzyj sobie prezenty od dzieci.
Patrzę. Ani skrawka wolnego miejsca z przodu lodówki, po bokach też nie za dużo. Wszędzie - kartki, magnesy, jakieś naklejki, napisy. Pochodzę bliżej. Czytam słowa, od których robi się ciepło na sercu i oczy niebezpiecznie wilgotnieją. "Kocham Cię Mamusiu". "Mamuś jesteś piękna!" Mama jest najlepsza" i tysiąc innych w najróżniejszych konfiguracjach. 

Znajoma podaje mi chusteczki. 
- Uwierzysz? - mówi - Marek przywiózł tą lodówkę trzy dni temu, w środę. Ustawili ją razem z moim bratem, potem każdy poszedł do swoich zajęć. A następnego dnia rano już była taka ustrojona.
- Już teraz wiem, dlaczego wieczorem każdy z moich chłopaków kilka razy schodził do kuchni się napić. Mówili, że gorąco, że straszny upał... widać chcieli dopilnować.
- I nie dziwię się, czemu Maciek w czwartek rano nie mógł się dobudzić i prawie spóźnił się do szkoły - dorzuca Marek, udając oburzenie. 
- No co - najstarszy syn znajomej zmaterializował się obok jak na zawołanie - byłem mózgiem i głównodowodzącym całej operacji. Zakończonej pełnym sukcesem - nie omieszkał dodać z uśmiechem.

Ten wieczór był długi. Rozmawialiśmy o wszystkim po trochu, ale wzrok ciągle mi uciekał w kierunku zamaskowanych drzwi lodówki, przybrane miłością, radością, wdzięcznością i cudnymi, dziecięcymi sercami.

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...