środa, 15 stycznia 2020

Spotkanie. Zwłaszcza pierwsze.



Spotkania bywają różne.
Zwłaszcza te pierwsze.
Umówiłyśmy się na przystanku. Tak było najprościej. Jechałam skądś, podążałam gdzieś, więc właściwie – tutaj było mi najbliżej.
Pierwsze zaskoczenie: nie spóźniła się. Była nawet przed czasem. Zauważyłam ją zanim stanęła przede mną. Szła szybkim krokiem, jakby się spieszyła, a jednocześnie – była tak bardzo uważna.
„Mam specjalne miejsce dla nas” – powiedziała, kiedy stanęła przede mną – „powinni mieć otwarte, spodoba ci się”. Mieli tam mieć książki (uwielbiam!), miała być świetna atmosfera i spokojna, przytulna cisza, sprzyjająca rozmowie. A kiedy się okazało, że mieli zamknięte… znalazłyśmy inne miejsce, nie żaden McDonalds ani PizzaHut. Przyciemnione światło, szmer rozmów. Duży stolik, przy którym można było usiąść naprzeciwko siebie i rozmawiać bez patrzenia na zegarek i pyszna kawa, która w dobrym towarzystwie smakowała naprawdę dobrze.


Nie znałyśmy się wcześniej. Widziałyśmy się gdzieś, ale nie wiedziałyśmy o sobie nic. Potem przypadek sprawił, że najpierw mail, potem telefon, potem spotkanie… choć żadna z nas nie wierzy w przypadki.
Rozmowa była długa. Chwilami bardziej poważna niż to może wypadało przy pierwszym spotkaniu, ale – nie czułyśmy żadnego skrępowania ani zawstydzenia. Rozmawiałyśmy, z całą uwagą wysłuchując siebie nawzajem i nie układając sobie odpowiedzi naprzód. Tak normalnie i z szacunkiem, bez przesady w żadną stronę.
Kiedy odprowadziła mnie na pociąg i potem, kiedy jechałam do domu, kiedy myślałam o tym spotkaniu, o naszej rozmowie – czułam spokój. Nie miałam wrażenia, że coś za mało albo czegoś za dużo; że może za długo albo nietaktownie. Wszystko było w punkt.
I dziś, teraz – wróciła do mnie ta rozmowa. Bezsenna noc, jakieś niezidentyfikowane głosy zza okna (to znaczy ludzkie, ale ludzie mi nieznani), wędrówki do kuchni, żeby napić się wody, bo może dlatego nie mogę spać…
I myślałam: jak to dobrze, że są ludzie, którzy wlewają we mnie pokój. Którzy nie mają na twarzy wypisanych jedynie roszczeń, ale którzy są otwarci i słuchający. Tacy, którzy bez zbędnych formalności potrafią powiedzieć wprost i bez owijania, ale – zawsze z pełnym szacunkiem. Tacy, którzy nie skupiają się na tym, co sami chcą powiedzieć, ale przynajmniej równie ważne jest to, co inni mają do powiedzenia. Którzy nie przerywają i nie wchodzą w słowo.
I tacy, którzy specjalnie dla mnie wybierają takie miejsce do rozmowy, aby tym miejscem okazać mi swój szacunek.
(Ten wpis dedykuję D., z wdzięcznością za dobrą lekcję dobrej rozmowy, za dobre spotkanie, choć pierwsze, i za specjalne miejsce, z książkami i dobrą kawą. I z kominkiem!)



niedziela, 12 stycznia 2020

Przypadki szkolne czyli Przemo jedzie na narty :)

- Ha! - ostatnia lekcja, koniec! - Patryk wpadł do pokoju nauczycielskiego i rzucił teczkę na krzesło - jak ja lubię ostatnie lekcje. Każda mogłaby być ostatnia, no nie? - zwrócił się do Marty, która wypełniała dziennik elektroniczny, siedząc przy dyżurnym biurku - jedynym, jakie stało w tym pomieszczeniu. 
Marta nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo do pokoju wtargnął Najbardziej Wysportowany Belfer czyli wuefista:
Nareszcie! - Przemek z widoczną satysfakcją wrzucił do szafki zestaw książek z ćwiczeniami dla klasy ósmej "Mały Pitagoras, cz. 4", które na korytarzu zabrał od Hanki, budząc w niej tym gestem uczucie ogromnej wdzięczności - wreszcie wolne! Ileż można czekać. Od jutra ferie... - rozmarzył się - czujecie? Narty! Łyżwy! Snowboard! 



Marta i Hanka spojrzały na siebie porozumiewawczo.
- Przemuś, a ty po feriach chcesz wrócić do pracy czy do szpitala? - spytała Klara, uważnie oglądając swoje pomalowane na ciemnoczerwono paznokcie - Najpierw połamiesz sobie nogi, potem przymarzniesz do lodu, a potem przysypie cię lawina, zobaczysz - prorokowała z poważną miną.
- Ale że jak? - Marta odstawiła kubek z kawą, żeby móc rozłożyć ręce w geście bezradności wobec toku rozumowania Klary - to jak połamie sobie nogi na nartach, to potem pójdzie na łyżwy? Da się tak?
- Aaa... - zorientowała się Klara - no to może nie złamie, tylko skręci kostkę czy coś. Albo w ogóle tylko się potłucze. Potłuczony może jeździć na łyżwach, nie? Przemo, możesz?
Przemek stał i coraz większymi oczami patrzył raz na Martę, raz na Klarę. 
- Nie wiem - w końcu przemówił - ale wiem jedno. 
- No? - dało się słyszeć z trzech kobiecych gardeł jednocześnie - co wiesz?
Przemek nabrał powietrza do płuc.
- Nie zamierzam się przewracać, łamać, tłuc, skręcać sobie kostek ani przymarzać do lodu. Za to mam wrażenie, że niektórzy już wrócili z nart. Bo gadają jak potłuczeni...

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...