czwartek, 28 listopada 2019

Wędrowny Anioł (XXVI)

- Widziałaś? Jeszcze nie opadły wszystkie liście, a gałązki już są pokryte lodem.


Kiedy rano otworzyłam oczy, Wędrowny stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Powoli przesuwał wzrokiem po drzewach, dachach okolicznych domów, uśmiechając się na widok zawadiackich wróbli i uważnie obserwując, jak miejskie gołębie walczą o kawałki chleba, rzucane im przez małą dziewczynkę, której mama była zajęta rozmową przez telefon.
Dziewczynka zafascynowana patrzyła, jak ptaki podchodzą po rzucany im pokarm tak blisko, że można je było dotknąć. Chwytały co większe kawałki i prędko odfruwały na odpowiednią odległość, aby za chwilę powrócić i powtórzyć manewr.
Trawnik był pokryty cieniutką warstwą bieli, jakby niechcący dotknięty pędzlem przez nieuważnego malarza. Drobinki wilgoci, uwięzione przez mróz w lodowej pułapce, skrzyły się w wyjątkowo ostrym słońcu, puszczając niby sygnały świetlne alfabetem Morse`a, wysyłane do nieznanego adresata.


Nieopodal przejechał samochód. Mama dziewczynki, nie przestając prowadzić rozmowy, odruchowo ścisnęła rękę córeczki, jakby chroniąc ją przed niewiadomym niebezpieczeństwem.
Gołębie poderwały się gwałtownie z chodnika, porzucając jeszcze nie zdobyte pożywienie, i porozsiadały się na pobliskich parapetach i dachach, z bezpiecznej odległości obserwując rozwój sytuacji na ziemi.


Wędrowny uśmiechnął się.
- Niedługo zima. Ale sen, jaki ogarnie ziemię, będzie czuwaniem niż drzemką. Lód spadnie z gałązek na ziemię, trawa znów będzie zielona, a drzewa pokryją się liśćmi. Naturalna kolej rzeczy. O, właśnie, kolej... Pamiętasz, że powinnaś zdążyć na pociąg?
Pamiętałam. Stanęłam na wprost okna. Zrobiłam znak krzyża. Zaczynałam dzień.



poniedziałek, 18 listopada 2019

Meta niewarta pośpiechu


Meta niewarta pośpiechu.

Kiedy któregoś dnia przeczytałam do sformułowanie, przystanęłam.  Przyjrzałam się uważnie tym literom, ułożonym w ściśle określonym porządku. Przeczytałam na głos. Jeszcze raz, i jeszcze. Nie do wiary. Trzy słowa,
Nie da się nazwać i precyzyjnie określić, co wtedy poczułam. To była jak jakaś tajemnica, której początku nie znałam, a końca nie byłam w stanie odgadnąć. Sekret. Zagadka dla wtajemniczonych. Mądrość pióra, które zostawiło ślad na kartce papieru – i atramentu, który pokazał znaki, choć nie wyjaśnił ich znaczenia.


Meta niewarta pośpiechu.
Takie miejsce, gdzie wydaje się nam, że będzie wspaniale i będzie wszystkiego pod dostatkiem, a okazuje się, że jest bardziej zwykłe niż to możliwe. Takie byle co i byle jak. Byle z kim, na łapu capu. I byle gdzie. Wszędzie czyli nigdzie. Pustka, która nie niesie nic. I nie daje niczego, a wszystko zabiera. Zostawia z pustką. Z niedopowiedzianym. Ze smutkiem i rozczarowaniem.
Bo pięknie miało być.
Miało być zwyczajnie, ale przytulnie. I ciepło, choć jesień albo zima może za oknem. Miało być tak, żeby nie chciało się być gdzie indziej. A wcale na to się nie zanosi.



Każdy ma ją swoją. I, przy odrobinie szczęścia, sam ją sobie wyznacza. Wszystkiego sam może dopilnować, doprecyzować, nazwać i oswoić.
I chodzi o to, żeby nasza meta była odwrotnością. Żeby dawała to, co obiecuje, żeby nie zostawiała bez sił i bez nadziei. Żeby karmiła i gasiła pragnienie. Nie sama ona, oczywiście, ale to, co na niej. Żebyśmy wiedzieli, że warto do niej biec, ale – nie warto skracać sobie drogi. Żeby nie tyle się nie śpieszyć, co – wiedzieć, o co idzie gra. Odczytać każdy dany nam znak, usłyszeć każdą wskazówkę, mieć odwagę – wprowadzić w życie to, co nam w sercu, w drodze do tej mety, zagrało. O to chodzi, żeby słuchać serca. Żeby wsłuchiwać się w jego poruszenia i być wiernym. I odważnym.

Meta niewarta pośpiechu. Oby nie była naszym udziałem.

PS. Nie wymyśliłam tego sformułowania. Jego autorką jest Monika A. Oleksa, której Dobre Myśli do Kawy niemal codziennie rano mi towarzyszą - właśnie przy porannej kawie, a "meta niewarta pośpiechu" poruszyła mnie tak bardzo, że musiałam o tym napisać. Moniko - dziękuję!

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...