Dziś minął kolejny dzień.
Kiedyś powiedziałabym to z ulgą, jakby mi zdjęto z
pleców ogromny ciężar. Dziś mówię to chyba nawet z leciutkim żalem. Nie, nie
przedłużam tego dnia w nieskończoność, nie wynajduję sobie powodów, dla których
muszę do kogoś zadzwonić, napisać, gdzieś wyjść. Spokojnie przyjmuję wieczór,
uśmiecham się do nadchodzącej nocy. Dziś nie boję się żadnych
niezapowiedzianych wizyt, nie drętwieję na dźwięk dzwonka u drzwi, nie zaciągam
szczelnie zasłon w oknach i nie udaję, że mnie nie ma. Dzisiaj wieczorem –
po prostu żyję. Ot tak, zwyczajnie, a jednak niezwykle.
Różnicę między tym, co teraz a tym, co wcześniej -
stanowi jedno spotkanie. Nie spodziewałam się jakichś fajerwerków. Owszem,
liczyłam na zrozumienie, na wysłuchanie – ale byłam też przygotowana na trudne
rozmowy i niewygodne pytania – takie, na które lepiej nie odpowiadać, bo każda
odpowiedź będzie dowodem winy, mimo pełnej niewinności.
A jednak.
Spotkałam
się z dobrymi ludźmi i ich życzliwością, z konstruktywną krytyką daleką od
potępienia i rzucania oskarżeń, ze słowami, które ogrzewają jak promienie
letniego słońca albo jak rozgrzewający balsam.
Spotkanie, jakich zawsze bym sobie życzyła – ale jakich
nieczęsto doświadczam. Spotkanie przy stole, na którym królowały dziś anioły i nad którym
unosiły się, niby napar aromatycznej herbaty, uśmiechy tych, którzy przyjęli
moje zaproszenie.
Rozmawialiśmy jak równy z równym. Nikt nikomu nie
przerywał, nikt niczego nie negował. Rozmawialiśmy tak, jakby nic na świecie
nie było ważniejsze. Czuliśmy taką trudną do wytłumaczenia więź, która cienką,
ale niezwykle mocną nicią porozumienia spowodowała, że zbliżyliśmy się do siebie
i zaczęliśmy siebie słuchać – każdy każdego z taką samą uwagą. Rzadko
spotykałam takie sytuacje, jeszcze rzadziej – mogłam w nich uczestniczyć.
Trochę z jednej strony szkoda, bo takie chwile są niezwykle ubogacające i niesamowicie
wzmacniają serce, uspokajają emocje, wyciszają myśli. Choć, jak tak się nad tym
zastanowić – gdyby to było częściej, to może aż tak bym tego nie umiała
docenić?
Dobrze mi tam było. Rozmawialiśmy o trudnych sprawach,
ale – dobrze nam było razem. Wiedzieliśmy, że razem damy radę przez to
wszystko, co nas dotknęło i próbowało zniszczyć, przejść. Wiedzieliśmy i wiemy
nadal.
Takie spotkania sprawiają, że tęsknię za ludźmi. Że
czekam, kiedy ktoś przyjdzie, podejdzie, zatrzyma się nieopodal, może skinie
głową. Że już się nie boję spojrzenia nieznajomego człowieka, jego prośby
o pomoc w znalezieniu adresu; nie boję się nawet go kawałek podprowadzić. Nie
boję się, choć naturalne, że jestem ostrożna.
Takie spotkania jak to, przy stole z aniołami, sprawiają
też i taki cud, że mam odwagę podnieść głowę i spojrzeć dalej niż czubki
własnych, pokrytych dziś śniegiem, butów. Mam odwagę nie przestawać marzyć, patrzeć
w przyszłość z nadzieją, mam odwagę ryzykować i mieć własne zdanie. Takie
spotkania jak to dają mi przynajmniej cząstkę pewności, że jutro będzie dzień i
będzie on dobry, i pełny życia, i radosny, choć na pewno – bardzo pracowity.
Takie spotkania jak dziś – przywracają nadzieję,
dodają wiary, napełniają światłem.
A światło - rozprasza ciemności...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz