niedziela, 4 marca 2018

Klara (II)

***

Tamtego dnia miało nie być w kalendarzu. Miał być inny. Pod tą samą datą, może nawet w tym samym miejscu, ale – na pewno nie miało się nic wydarzyć. Marzec  miał być wiosenny i spokojny, ziemia miała powoli odkrywać swoją siłę, pokazując, powoli i nie od razu, życie, jakie w ciągu zimy ukołysała mrozem i śniegiem, a teraz wracała je do życia słońcem delikatnym, przyjemnym deszczem; drzewa miały zielenieć, trawa miała rosnąć z początku powoli i nieśmiało, a potem – jak na wyścigi; ptaki miały śpiewać od świtu do zmierzchu, nie dając się skupić na niczym, bo chciałby się tylko słuchać i słuchać.

Zamiast tego nie było nic. Pustka, której nie można było dotknąć, a mimo to była niemal widoczna i osaczała ze wszystkich stron…


- Dziadku, ja już pójdę, dobrze? Poradzisz sobie z rozliczeniem kasy? – Klara skończyła zmywać podłogę i z takim pytaniem zajrzała na zaplecze, gdzie starszy mężczyzna siedział nad fakturami.

- Dobrze, dobrze, pewnie, leć już. Ze wszystkim sobie poradzę – pan Władek uśmiechnął się do swojej ukochanej, jedynej wnuczki.

To było dobre dziecko. Od kilku lat pomagała mu w sklepiku i nigdy nie zdarzyło się, aby nie przyszła, kiedy ją o to poprosił. Zawsze gotowa, chętna, pomocna. A przy tym klienci ją lubili, bo była miła i umiała doradzić, nie tak, jak tamten, pożal się Boże, praktykant, który nie odróżniał kolorów. Wytrzymał z nim do końca umowy o praktykę, ale o dalszej współpracy słyszeć nie chciał. Odmówił grzecznie, ale stanowczo.

Sam był coraz starszy. Nie zawsze też zdrowie mu dopisywało tak, jak by sobie tego życzył. Klara była dla niego ogromnym wsparciem i nawet skrycie marzył, że kiedyś przejmie po nim ten sklepik. Nie było z niego kokosów, ale też on nie był łasy na pieniądze. Ot, tylko tyle, żeby uczciwie żyć, mieć z czego opłacić rachunki i od czasu do czasu móc odłożyć kilka złotych na rachunek oszczędnościowy.

Pan Władek był prostym człowiekiem. Od pięciu lat mieszkał w kamienicy razem z rodziną swojej córki. Kiedy zmarła Aniela, jego żona, nie chciał mieszkać sam. Wszystko tam przypominało mu wspólne lata z tą, której już nigdy miał nie zobaczyć. Nie radził sobie z samotnością, z tą dzwoniącą w uszach ciszą, z tym wszędobylskim, wydawałoby się, ironicznym chichotem losu. Życie nigdy pana Władka nie oszczędzało, a śmierć jego żony była tą kroplą, która przelała czarę goryczy. Wtedy, po pogrzebie, gdyby nie Klara – pan Władek nie miał dokąd iść. Miał dom, do którego nie chciał wracać. Klara to widziała. Bez słowa wzięła go za rękę i zaprowadziła do samochodu, którym pojechali razem do jego mieszkania Wzięli trochę rzeczy i po prostu – zabrali dziadka do siebie. Bardzo był im za to wdzięczny. Myślał nawet, że może pomieszka u nich trochę i wróci, ale było im dobrze razem, a Klara uprosiła go, aby z nimi został. Małgorzata i Michał, rodzice Klary, nie mieli nic przeciwko. Więc został. Sam nie wiedział, dlaczego. Ale tych pięć lat upłynęło nie wiadomo kiedy i jakoś nikomu nie przychodziło do głowy, że może być inaczej.

2 komentarze:

  1. Piękne...wzruszające. ..i takie prawdziwe! Chcę czytać dalej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na ciąg dalszy! Niecierpliwie!

    OdpowiedzUsuń

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...