niedziela, 13 maja 2018

To możliwe!

Jedno spotkanie. Znajomi. Dzieci znajomych. Kilka osób. Nic wielkiego. Ot, taki sobie majowy, miły przerywnik. "Wpadaj, może grilla zrobimy,  a jak będzie padać to posiedzimy w kuchni, tak jak lubisz, przy kawie i ciastku."
Czemu nie.
Od progu witają mnie uśmiechy, przytulenia i miłe słowa. Najmłodszy synek koleżanki od razu rzuca mi się na szyję i śliniąc mi policzek mówi: "Wleście jeśteś, tęśkniłem". Uśmiecham się i mocno przytulam malca, który - naszym zwyczajem - z kieszeni mojego swetra wyciąga batonik marcepanowy, a kiedy mama wzrokiem pozwala go wziąć, "sprzedaje" mi jeszcze jednego całusa i pędzi do swojego pokoju, aby w skupieniu i namaszczeniem... zachomikować zdobycz. On taki jest. Tak go nauczyli rodzice. Nie zjada wszystkiego od razu, ale chowa "na kiedyś". Nie umiem przestać się temu dziwić, bo przecież chłopczyk mam dopiero 4 lata. Koleżanka, w odpowiedzi na mój pytający wzrok, z uśmiechem rozkłada ręce: "No co zrobisz, on tak ma". Widzę, jak bardzo się cieszy z takiego zachowania synka.
Idziemy do kuchni. Wprawdzie nie pada deszcz, ale praży niemiłosierny upał, choć to dopiero maj, więc chowamy się w zaciszu przytulnej kuchni, pełnej ziół i gustownych dodatków. Znajoma bez słowa pokazuje mi drzwi lodówki.
-Wyjąć mleko? - pytam, zanim spojrzałam we wskazany kierunku.
Znajoma parsknęła śmiechem.
- Nie, no co ty gościem jesteś. Obejrzyj sobie prezenty od dzieci.
Patrzę. Ani skrawka wolnego miejsca z przodu lodówki, po bokach też nie za dużo. Wszędzie - kartki, magnesy, jakieś naklejki, napisy. Pochodzę bliżej. Czytam słowa, od których robi się ciepło na sercu i oczy niebezpiecznie wilgotnieją. "Kocham Cię Mamusiu". "Mamuś jesteś piękna!" Mama jest najlepsza" i tysiąc innych w najróżniejszych konfiguracjach. 

Znajoma podaje mi chusteczki. 
- Uwierzysz? - mówi - Marek przywiózł tą lodówkę trzy dni temu, w środę. Ustawili ją razem z moim bratem, potem każdy poszedł do swoich zajęć. A następnego dnia rano już była taka ustrojona.
- Już teraz wiem, dlaczego wieczorem każdy z moich chłopaków kilka razy schodził do kuchni się napić. Mówili, że gorąco, że straszny upał... widać chcieli dopilnować.
- I nie dziwię się, czemu Maciek w czwartek rano nie mógł się dobudzić i prawie spóźnił się do szkoły - dorzuca Marek, udając oburzenie. 
- No co - najstarszy syn znajomej zmaterializował się obok jak na zawołanie - byłem mózgiem i głównodowodzącym całej operacji. Zakończonej pełnym sukcesem - nie omieszkał dodać z uśmiechem.

Ten wieczór był długi. Rozmawialiśmy o wszystkim po trochu, ale wzrok ciągle mi uciekał w kierunku zamaskowanych drzwi lodówki, przybrane miłością, radością, wdzięcznością i cudnymi, dziecięcymi sercami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...