Spotkania bywają różne.
Zwłaszcza te pierwsze.
Umówiłyśmy się na przystanku. Tak
było najprościej. Jechałam skądś, podążałam gdzieś, więc właściwie – tutaj było
mi najbliżej.
Pierwsze zaskoczenie: nie spóźniła
się. Była nawet przed czasem. Zauważyłam ją zanim stanęła przede mną. Szła
szybkim krokiem, jakby się spieszyła, a jednocześnie – była tak bardzo uważna.
„Mam specjalne miejsce dla nas” –
powiedziała, kiedy stanęła przede mną – „powinni mieć otwarte, spodoba ci się”.
Mieli tam mieć książki (uwielbiam!), miała być świetna atmosfera i spokojna,
przytulna cisza, sprzyjająca rozmowie. A kiedy się okazało, że mieli zamknięte…
znalazłyśmy inne miejsce, nie żaden McDonalds ani PizzaHut. Przyciemnione
światło, szmer rozmów. Duży stolik, przy którym można było usiąść naprzeciwko
siebie i rozmawiać bez patrzenia na zegarek i pyszna kawa, która w dobrym
towarzystwie smakowała naprawdę dobrze.
Nie znałyśmy się wcześniej.
Widziałyśmy się gdzieś, ale nie wiedziałyśmy o sobie nic. Potem przypadek
sprawił, że najpierw mail, potem telefon, potem spotkanie… choć żadna z nas nie
wierzy w przypadki.
Rozmowa była długa. Chwilami
bardziej poważna niż to może wypadało przy pierwszym spotkaniu, ale – nie
czułyśmy żadnego skrępowania ani zawstydzenia. Rozmawiałyśmy, z całą uwagą
wysłuchując siebie nawzajem i nie układając sobie odpowiedzi naprzód. Tak
normalnie i z szacunkiem, bez przesady w żadną stronę.
Kiedy odprowadziła mnie na pociąg i
potem, kiedy jechałam do domu, kiedy myślałam o tym spotkaniu, o naszej rozmowie –
czułam spokój. Nie miałam wrażenia, że coś za mało albo czegoś za dużo; że może
za długo albo nietaktownie. Wszystko było w punkt.
I dziś, teraz – wróciła do mnie ta
rozmowa. Bezsenna noc, jakieś niezidentyfikowane głosy zza okna (to znaczy
ludzkie, ale ludzie mi nieznani), wędrówki do kuchni, żeby napić się wody, bo
może dlatego nie mogę spać…
I myślałam: jak to dobrze, że są
ludzie, którzy wlewają we mnie pokój. Którzy nie mają na twarzy wypisanych
jedynie roszczeń, ale którzy są otwarci i słuchający. Tacy, którzy bez zbędnych
formalności potrafią powiedzieć wprost i bez owijania, ale – zawsze z pełnym
szacunkiem. Tacy, którzy nie skupiają się na tym, co sami chcą powiedzieć, ale
przynajmniej równie ważne jest to, co inni mają do powiedzenia. Którzy nie
przerywają i nie wchodzą w słowo.
I tacy, którzy specjalnie dla mnie
wybierają takie miejsce do rozmowy, aby tym miejscem okazać mi swój szacunek.
(Ten wpis dedykuję D., z
wdzięcznością za dobrą lekcję dobrej rozmowy, za dobre spotkanie, choć
pierwsze, i za specjalne miejsce, z książkami i dobrą kawą. I z kominkiem!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz