środa, 20 grudnia 2017

Płomykowo...


Płomyk nie miał wyjścia. Świecił i przygrzewał, bo tylko to potrafił. I może nie byłoby o czym pisać, ale…
Tamten dzień zaczął się smutno. Ktoś nie dopilnował ognia w kominku i Płomyk powoli znikał. Żył jeszcze w iskrach rozżarzonego popiołu, w niedopalonym konarze, który – włożony do paleniska mokry – zdążył wyschnąć, ale nie zdążył spłonąć, tylko ledwo, ledwo się tlił.
Można było go dostrzec to tu, to tam – pojawiał się na chwilę, czasem rozbłysnął w jakimś drewnianym okruszku, niestrawionym jeszcze ogniem – a potem znów przygasał i zanikał.




Płomyk nie chciał ginąć. Lubił swój kominek, lubił miękkość drewna sosnowego i siłę drewna dębu. Lubił przeskakiwać z maleńkich gałązek na coraz większe i większe, lubił wtulać się w grube, mocne konary suchych drew dorzucanych do kominka. A najbardziej lubił trzask drewna, kiedy, nadpalone, łamało się na kawałki i przez kilka chwil płonęło żywszym ogniem, aby w końcu zamienić się w popiół. Wspominał te chwile zawsze z radością; była w tym jakaś tajemnica, której nie dawało się odkryć. Za każdym razem wszystko wyglądało niby tak samo, a jednak inaczej. Płomyk nie wiedział, dlaczego tak jest. Był tylko małym Ognikiem, który przeskakiwał z jednej gałązki na drugą.
Tamtego dnia Płomyk zrozumiał, że to już chyba koniec. Zgasło światełko nocnej lampki, obok kominka zaczynali krzątać się ludzie. Jakiś mały chłopiec przez chwilę przykucnął przed paleniskiem, ale za chwilę ktoś go zawołał i drobna dziecięca twarzyczka zniknęła z pola widzenia Płomyka. Przestraszył się. Prawie przeczuwał, co będzie za chwilę… a raczej – czego NIE będzie. A tyle jeszcze mogło go spotkać.
Był ciekawy zapachu lipy i brzozy, o którym znajome Płomienie mówiły, że jest zupełnie inny. Zastanawiał się, czy gałązki buku i wierzby są tak samo przyjemne w dotyku jak te z klonu i czy to prawda, że kiedy palą się gałęzie drzew owocowych, to w kominku pachnie jabłkami.
A teraz – za chwilę zgaśnie i niczego się już nie dowie. Płomyk ostatkiem sił wspiął się na nadpalony kawałek drewna. 
I wtedy... mały chłopiec wrócił, a razem z nim jego tata i mama. Mężczyzna otworzył kratkę kominka, delikatnie dmuchnął w ostatnie iskierki mrugające z popiołu. Delikatnie włożył do paleniska kilka patyczków tak drobnych, że Płomyk nigdy wcześniej takich nie widział. Podskoczył do góry z radości i … otoczył gałązki drobnymi języczkami ognia. Potem przeskoczył na kolejne i kolejne gałązki, gałęzie, drwa i polana, aż nagle stał się ogromnym, jasnym Płomieniem, który trzaskając wesoło, śpiewał piosenkę o tym, że najważniejsze, to umieć się sobą dzielić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...