środa, 1 sierpnia 2018

Na naszych oczach

Taki zwykły czas, ot kilka dni wyrwanych z codzienności, żeby pójść trochę dalej niż do najbliższego sklepu po pieczywo, żeby zobaczyć może coś więcej niż zazwyczaj i spotkać się z innym światem niż dotychczas. Znajomi odradzali."Daj spokój", mówili, "taki kawał świata jechać i to po nocy?" Nie dałam się przekonać.
Warto było.
Wschód słońca z okien pociągu? Dlaczego nie...

















Wschód słońca, już rano, widziany przez okna pociągu, obiecywał i rozbudzał wyobraźnię. Właściwie to nie było nic takiego, żadnych spektakularności ani nadzwyczajnych wrażeń, ale serce biło szybciej, oczy się uśmiechały, a nogi chciały pobiec temu słońcu na spotkanie.
Po całej nocy spędzonej w busie - a jednak to nie zmęczenie było na pierwszym planie. Była ciekawość, radość, zachwyt każdym kolejnym, wyłaniającym się zza zakrętów widokiem i oczekiwanie i taka dziwna pewność, że będzie pięknie.
Po podróży, mimo zmęczenia (bo nieprzespana noc, nowe miejsce itd.) - od razu w drogę. Wizyta u Ducha Gór, w dawnej posiadłości braci Hauptmannów, potem wyprawa na Chybotek, z przerwą na posiłek w Chacie Izerskiej... Przesympatyczna pogawędka z gospodarzami miejsca, dobra, mocna kawa na tarasie, z którego, mimo upału, nie chciało się schodzić, bo widoki przecudne i w każdej chwili zaskakujące. Zachwycał mnie tam każdy drobiazg, każdy maleńki szczegół, który na pewno w innych okolicznościach pozostałby niezauważony. 
Wędrówka po kamieniach pierwszego dnia dawała przedsmak tego, co miało się wydarzyć nazajutrz, a powieki nie nadążały mrugać, bo wszędzie było coś, na co warto było się zapatrzeć. Złoty Widok zachwycał, fraszki Mistrza Sztaudyngera budziły myśli, o jakie nigdy bym siebie nie podejrzewała, a zwykłe "dzień dobry" od napotykanych turystów przywoływały uśmiech i rozszerzały serce.

Złoty Widok zachwyca nawet na zdjęciu

Droga. Wędrówka. Szlak.
Jak by tego nie nazwać, zawsze pozostanie tajemnicą. Nawet ten żółty, który pokonałam zdążając do schroniska na Wysokim Kamieniu, nawet czerwony, który sprowadził mnie z powrotem na dół, stromą, kamienistą drogą wśród drzew, gdzie trwa wieczna symbioza ptaków, roślin i zwierząt. Ta cisza dotyka zakamarków serca i obmywa sobą zapomniane myśli. Dodaje odwagi, aby zmierzyć się z życiem i pokazuje właściwą perspektywę.


Droga musi kosztować. Trud, który okazuje się błogosławieństwem, zostawia w pamięci ślady na zawsze. Trud, którego nie zlekceważę i którego się nie pozbędę - będzie procentować i wydawać owoce. 
Ja to zobaczyłam wyraźnie dopiero tam, w Karkonoszach, na szlaku. I Bogu niech będą dzięki za tą drogę, za te moje rekolekcje.



Nie sposób napisać o wszystkim. Ale jednego nie wolno przemilczeć.
Nie byłoby tych dni, tego zachwytu, tych widoków pod moimi powiekami nieustannie, gdyby nie ludzie. Gdyby nie Dom Pod Wędrownym Aniołem (co za nazwa! Mistrzostwo!), gdyby nie życzliwość gospodarzy, Asi i Jurka Chmielewskich, gdyby nie ich niesamowita gościnność. Asiu, Jurku - dziękuję! Za zapach chleba co rano, za dobre słowa, za wskazówki, za uważne słuchanie i mądre rady. Jesteście wspaniali!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...