niedziela, 14 października 2018

Wędrowny Anioł (VII)

Znowu nic nie mówił. Nie musiał mówić. Wszystko, co mógłby chcieć powiedzieć, samo wypływało z jego wnętrza i, jakby nawlekane na niewidzialną nitkę, układało się przed moimi oczami w słowa i zdania. Litery najpierw pojawiały się jedna po drugiej, w gromadzie, jakby wysypane z pudełka albo kartonu, całkiem przypadkowo. Potem - powoli i nieśmiało zmieniały swoje miejsce, ustawiając się w szeregu i szturchając jedna drugą. Czasem jakaś się gdzieś zapodziewała, ale zawsze prędko znajdowała swoje miejsce. 

 Przypominało mi to trochę zabawy dzieci, które na podwórku to zbijają się w gromadki, to się rozbiegają, to znów - napominane czasem przez starszych - ustawiają się w szeregu, aby za chwilę znów się rozpierzchnąć. 
Tylko patrzył. 
Z ruchu jego warg można było wyczytać całą historię, jaką mi opowiadał. Nie było słychać nawet najmniejszego szmeru, a jednak każda litera, wyraz, fraza były doskonale dopasowane do tego swoistego spektaklu słów przed moimi oczami. Prawie jak taka nowoczesna książka, której się słucha, a mimo to - której się nie czyta. 

Milczał.
Palcem wskazał mi niebo.

1 komentarz:

Życie nie stoi w miejscu...

  Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, o...