Wracałam późnym wieczorem, odmawiając różaniec. Tak, jak nigdy - szeptem.
"Pater noster, qui es in caelis..." mieszało się z odgłosami ulicy i życiem późnowieczornego miasta. "Ave Maria, gratia plena...", przeplatane piskiem opon samochodów, które pędziły jak szalone mimo ograniczenia prędkości, mimo niesprzyjających warunków, brzmiało mi samej jak modlitwa o opamiętanie, o nawrócenie, o rozwagę.

Przyszło mi do głowy, że zbyt łatwo zostaje się bohaterem, kiedy nie trzeba stawać twarzą w twarz z wyzwaniem, kiedy nie trzeba niczego brać "na klatę" i za nic być odpowiedzialnym. "Mówię ci, jechałem chyba ze 180 po mieście". Tylko - czy to jest powód do chełpienia się?
Bóg, który dał nam życie, pewnie wczoraj - nie po raz pierwszy - załamał ręce. "Nie tak was uczyłem" mógłby powiedzieć, "nie tak mieliście postępować". Nikomu nic się nie stało, więc o co ta awantura?
Bo kiedyś komuś coś się stało. Ktoś kiedyś stracił życie. Ktoś kiedyś stracił zdrowie. Ktoś od któregoś dnia jeździ na wózku abo jest przykuty do łóżka.
U progu Nowego Roku - może trzeba zacząć patrzeć dalej, niż własny czubek własnego nosa?